I : Powrót

Deszcz padał nieustępliwie. Wielkie krople uderzały o czarną parasolkę. Osoba kryjąca się pod nią, szła jednak spacerowym krokiem, nic nie robiąc sobie z brzydkiej pogody. Wokół niej ciągnęły się pola, a ona sama kroczyła błotnistą drogą. Przeszła tak milę, aż wkrótce ujrzała wyłaniające się z mroku domki. Hogsmeade - małe miasteczko czarodziejów. Przybysz skierował się do „Trzech Mioteł”, niewielkiego baru, skąd dochodził wesoły gwar i śmiech, tak bardzo kontrastujący z paskudną pogodą. Drzwi baru otworzyły się, wpuszczają do środka powiew zimnego powietrza. Zostało to jednak zauważone tylko przez najbliższe osoby, które mimo wszystko, nie zwróciły na przybysza większej uwagi.
Gość złożył tymczasem parasol i odrzucił kaptur. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to proste, kruczoczarne włosy, sięgające połowy pleców, które tym samym przykuwały uwagę do drobnej, szczupłej sylwetki i niskiego wzrostu. Potem dopiero ludzie zwracali uwagę na twarz. Nie była to jeszcze twarz dorosłej kobiety, ale już nie dziecka. Delikatne rysy, nadające twarzy miękkość mieszały się z lekką, dziecięcą krągłością, małym, lekko zadartym noskiem, pełnymi policzkami i wąskimi ustami. Lecz najbardziej co w twarzy przykuwało wzrok, to duże, otoczone wachlarzem długich rzęs, szafirowe oczy. To właśnie te oczy penetrowały teraz otoczenie w poszukiwaniu wolnego miejsca.
Wejście dziewczyny nie zostało niezauważone przez właścicielkę baru. Kiedy tylko stanęła w drzwiach, zza lady wyszła dojrzała już wiekiem, brązowowłosa kobieta uśmiechając się szeroko do przybyłej. Podeszła do niej i przytuliła ją, jak gdyby znały się całe wieki.
- Bernadetta jak miło cię widzieć znów! - przywitała się z nią. Dziewczyna obdarzyła ja nikłym uśmiechem, odwzajemniając uścisk, choć zdecydowanie mniej entuzjastycznie.
- Rosmerta. Jak widzę, interes wciąż się kręci - odparła cichym, niskim głosem. Niektórych ten głos przyprawiał o dreszcze, jednak Madame Rosmerta do nich nie należała.
- Och, tak. Idzie świetnie. Zapraszam - różdżką sprzątnęła stolik obok kominka i usiadła przy nim, gestem zapraszając dziewczynę. Ta przeszła z gracją przez lokal i zajęła miejsce naprzeciwko właścicielki.
- Laurelle, przynieś dwie Ogniste Whisky! - krzyknęła Rosmerta do pulchnej, czytającej przy barze młodej czarownicy. Dziewczyna natychmiast wstała i sprawnie uwinęła się z napojami, mimo ewidentnego problemu "wagowego". Bernadetta przyglądała się temu z lekkim uśmiechem, igrającym na jej wąskich wargach.
- Długo u ciebie pracuje? - zapytała czarnowłosa, zerkając na Laurelle.
- Trzy lata. Przyszła zaraz po zakończeniu szkoły. Inteligentna dziewczyna, ale nie miała głowy do nauki, jak to ujęła Minerwa - odparła Rosmerta, również przyglądając się blondynce.
Kiedy Laurelle przyniosła napoje, kobieta podziękowała i odprawiła ją lekkim skinieniem. Gdy nikt im już nie przeszkadzał, przeszła do sedna.
- A więc, co cię tu sprowadza? - zapytała. Bernadetta patrzyła przez chwilę na uwijającą się za barem Laurelle, obsługującą jakiegoś sędziwego jegomościa.
- Powiedzmy, że mam tu do załatwienia pewną sprawę - rzekła, zwracając wzrok na Rosmertę i upiła łyk napoju. Delikatnie skrzywiła się, kiedy poczuła w gardle płynny ogień. Jakoś nigdy nie miała pociągu do alkoholu.
- I nie podzielisz się konkretniejszymi szczegółami, mam rację? - stwierdziła barmanka, przyglądając się jej uważnie. Na twarzy dziewczyny wreszcie pojawił się szerszy uśmiech.
- Znasz mnie, Rosmerto - odparła tylko. Starsza czarownica westchnęła tylko.
- No, dobrze, zostawmy ten temat - powiedziała. - Co porabiałaś, gdy uciekłaś?
Bernadetta spojrzała na nią z rozbawieniem.
- Nie uciekłam Rosmerto. Po prostu znudziło mi się tutejsze życie.
Czarownica przewróciła oczami.
- No dobrze, a więc, co porabiałaś gdy wyjechałaś? - zapytała ponownie, akcentując ostatni wyraz. Bernadetta wzruszyła ramionami.
- Włóczyłam się, jak to ja.
- Ach! Jesteś zbyt tajemnicza, Bernadetto - Madame Rosmerta pokręciła głową. W jej głosie słychać było delikatne zirytowanie. Lustrowała Bernadettę wzrokiem, zastanawiając się jak podejść dziewczynę. Nie zdążyła wymyślić niczego, gdyż nagle przy stoliku zjawiła się Laurelle.
- Madame, mamy mały problem. - zerknęła na stolik przy wejściu. Obie czarownice podążyły za jej wzrokiem. Dwóch czarodziejów stało po obu stronach wywróconego stołu i mierzyło do siebie z różdżek z groźnymi minami. O ile można je było zrobić, będąc kompletnie pijanym. Rosmerta westchnęła ciężko, nie pierwszy i nie ostatni raz zdarzyło jej się interweniować w takiej sytuacji.
- Wybacz Bernadetto, ale chyba muszę cię opuścić. Laurelle zaprowadzi cię do twojego pokoju. Ten na poddaszu Laurelle - dodała do młodej barmanki, po czym skierowała się w kierunku rozróby. Nagle coś sobie przypomniała i odwróciła się do czarnowłosej z poważnym wyrazem twarzy. - Pamiętasz zasady?
Usta dziewczyny wygięły się w ironiczny uśmiech. - Trudno zapomnieć twoje zasady, a zwłaszcza sposób w jak je sformułowałaś.
Rosmerta skinęła głową, a kąciki jej ust też lekko się wygięły. Zaspokoiwszy własne sumienie, skierowała się do dwóch klientów, aby rozsądzić spór.
- Tędy - usłyszała czarnowłosa. Spojrzała na Laurelle, po czym zebrawszy płaszcz i parasolkę, udała się za nią na górę. Kręte schody, prowadzące na piętro były wyślizgane, ale mimo wszystko korytarzyk był czysty i schludny. Na piętrze barmanka skierowała się ku następnym schodom. Gdy znalazły się na ich końcu, różdżka otworzyła drzwi i przepuściła Bernadettę. Dziewczyna weszła do malutkiego pokoiku. Pamiętała go bardzo dobrze. W przeszłości często tam sypiała. Było tam wąskie łóżko z bielutką pościelą, biurko z wazonem pełnym świeżych irysów, szafa, fotel i okno z beżowymi zasłonami. Bernadetta podeszła do niego i wyjrzała. Na tle chmurnego nieba odcinała się smukła, rozświetlona wieża. W oczach czarownicy pojawiło się coś na kształt tęsknoty pomieszanej z żalem. Przestań - skarciła się w myślach. Gwałtownie zaciągnęła zasłony. Wyjęła z kieszeni peleryny różdżkę i machnęła nią raz. Przy drzwiach pojawił się kufer i klatka z sową. Tuż obok niej stała mniejsza, prostokątna klatka. Bernadetta machnęła różdżką po raz drugi i drzwiczki otworzyły się. Natychmiast wyskoczyła z niej ruda kocica i wgramoliła na łóżko, po czym układając się wygodnie w jego nogach, zwinęła się w kłębek i poszła spać.
Bernadetta tymczasem postawiła klatkę z sową na biurku. Z kufra wyjęła długą, ciepłą koszulę, po czym przebrawszy się w nią, weszła do łóżka. Zgasiła świecę tlącą się na biurku i zasnęła.

4 komentarze:

  1. Potterowskie? Trochę mnie zaskoczyłaś, ale jestem jak najbardziej rozentuzjazmowana tym opowiadaniem, bo Harry'ego Pottera uwielbiam. Ciekawi mnie kto będzie tutaj głównym bohaterem. Na razie wydaje się być nim Bernadetta, ale kto jeszcze? Czy będzie to ktoś fikcyjny w znaczeniu nie występujący w książkach, czy raczej nie? Nie mogę się doczekać następnych rozdziałów. Oczywiście z wielką przyjemnością będę tutaj zaglądać i szczerze cieszę się, że będę mogła czytać kolejne opowiadanie twojej twórczości.
    I dodam jeszcze, że szablon bardzo mi się podoba. Jest taki klimatyczny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, cieszę się, że ci się podoba. Tym razem szablon nie jest mojej twórczości, ale to prawda, jest świetny.

      Usuń
  2. O moje klimaty :) Mogę zagwarantować, że zostanę na dłużej, tyle że resztę rozdziałów doczytam jutro i w kolejnych dniach... Przepraszam, ale historia wzywa ;<

    OdpowiedzUsuń
  3. Wciągające i dobrze napisane

    OdpowiedzUsuń