VIII : Noc Duchów cz.2

Parę minut później Bernadetta w towarzystwie Dumbledore'a szła przez Wielką Salę. Pod sufitem unosiło się mnóstwo wydrążonych pomarańczowych dyń z płonącymi w środku świecami, chmary czarnych nietoperzy i płonących, pomarańczowych serpentyn. Wystrój nie zmienił się bardzo od jej ostatniej uczty. Ze wszystkich stron bombardowały ją spojrzenia wścibskich uczniów. Teraz ją to irytowało, choć pamiętała jak sama się zachowywała jako uczennica. Nowa osoba to było coś. Jej krzesło stało pomiędzy Remusem a Minerwą. Oboje siedzieli już na swoich miejscach, gdy Bernadetta do nich dołączyła. Po drugiej stronie stołu siedział Severus, którego wzrok czuła na sobie przy wchodzeniu na podest. Remus wyglądał zdrowiej, więc domyśliła się, że wypił eliksir; kiedy wchodziła prowadził ożywioną rozmowę z Flitwickiem. Nie chcąc mu przeszkadzać, usiadła i rozejrzała się po sali. Jeszcze nigdy nie siedziała po tej stronie stołu. Perspektywa była zupełnie inna, nowa, szersza. Spodobała jej się. W sali dojrzała twarz Harry'ego. Był tak podobny do ojca, że przypomniała sobie ich ostatnią wspólną kolacje w Noc Duchów.


Noc Duchów w Hogwarcie była zawsze ulubionym świętem uczniów. To był jedyny dzień, gdzie nie obowiązywała cisza nocna, a kolacja była lepsza niż ta na rozpoczęcie i zakończenie roku. W każdy razie to było zdanie Huncwotów. Cała nasza dziewiątka siedziała prawie na samym końcu, daleko od stołu nauczycielskiego, dlatego chłopcy pozwalali sobie na większą swobodę.
- I tak go wkręciliśmy, że wpadł w to bagno przed gabinetem i nie mógł się z niego wydostać przez pół dnia. Dopiero Flitwick go znalazł i pomógł wyjść - relacjonował z pasją Syriusz z buzią pełną jedzenia, wywijając na wszystkie strony widelcem. Lily zmarszczyła brwi znad swojego kawałka ciasta.
- Zachowaliście się okropnie - pokręciła głową z dezaprobatą. Jeszcze kilka miesięcy temu zrobiłaby Huncwotom okropną awanturę, ale odkąd związała się z głównym ich pomysłodawcą, nauczyła się, że nieważne jak mocno na nich nawrzeszczy, oni nic sobie z tego nie zrobią, a tym bardziej nie przestaną. Niektóre ich pomysły i ją bawiły, choć w życiu by się do tego nie przyznała przed Jamesem albo Łapą. A podłożenie klejącego bagna pod gabinetem znienawidzonego woźnego nie zdenerwowało jej tak jak to okazywała. Wprost przeciwnie.
Siedzący obok James objął ją i lekko musnął ustami jej policzek.
- To tylko żart, Lily. Nie mów mi, że ci się nie spodobał. Ty też nie lubisz Filcha - odparł.
- I tak uważam, że to było okropne - mruknęła, wtulając się w jego szkarłatno-złoty sweter z dumną naszywką ryczącego lwa. Patrząc na nich, poczułam ukłucie zazdrości. Mnie nikt tak nigdy nie kochał. Nie patrzył na mnie w ten sposób. Rozejrzałam się wokół siebie. Druga para gołąbków, Alice i Frank, siedziała na przeciwko mnie, trochę na prawo. Póki nie wpadli na siebie, Alice nigdy nie miała maślanych oczu. Zachciało mi się z niej śmiać. Cały jej praktycyzm i logika wzięły w łeb w starciu z siłą miłości.
- Urządzamy dzisiaj imprezę w Pokoju Życzeń. Będzie sama elita - rzucił Syriusz, uśmiechnął się szeroko i wyciągnął.
- Och, biedaczysko - Amy nie mogła się powstrzymać. - Czyli ciebie na niej nie będzie - udając współczucie, położyła mu dłoń na ramieniu. - Nie przejmuj się, przyniesiemy ci jedno kremowe piwo.
Syriusz prychnął i odgryzł się jej. W odpowiedzi złapała się za serce i zrobiła cierpiętniczą minę.
- Twoje słowa mnie ranią. Jak możesz być dla mnie taki okrutny! - po czym wybuchnęła śmiechem, jak reszta z nas. Dalsza część kolacji upłynęła nam na śmiechach i żartach. Później rozdzieliliśmy się. Chłopcy poszli przygotowywać Pokój Życzeń, a my postanowiłyśmy się przygotować.
Wyobraźcie sobie szaleńczy bieg pięciu dziewczyn w wyścigu do łazienki. Histerię, kiedy okazało się, że sukienka zniknęła i okrzyki radości, gdy znalazła się w kufrze, gdzie cały czas leżała. Oraz przepychanki przy lustrze, które każda chciała mieć dla siebie. Do tego towarzyszące wszystkiemu przekleństwa, wybuchy śmiechu i złości. Mniej więcej tak przedstawiały się nasze przygotowania do imprezy. W końcu stanęłyśmy przed lustrem, o dziwo wszystkie się zmieściłyśmy i nikt nikogo nie przepychał. Zmierzyłyśmy siebie krytycznymi, a następnie zadowolonymi spojrzeniami.
- Ale z nas laski - rzuciła w końcu Amy. Wszystkie się roześmiałyśmy i napięcie minionych dwóch godzin opadło.
- To prawda. W tej kiecce nawet Alice ma cycki - dodała.
- A i owszem - Alice, która normalnie nie omieszkałaby się odgryźć, teraz ze śmiechem oglądała siebie w lustrze.
- No, moje drogie. Czas na nas - odparłam. Wyszłyśmy z dormitorium i weszłyśmy do Pokoju Wspólnego. Był dość pełen. Kiedy się pojawiłyśmy, część sali, męskiej w większości, ucichło i obejrzało się na nas, a szczęki omal im nie opadły do podłogi. Z godnością przeszłyśmy, odprowadzane ich wzrokiem. Kiedy tylko znalazłyśmy się na korytarzu, nie wytrzymałyśmy i wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Wi.... widziałyście ich miny - wydusiła Alice, płacząc ze śmiechu.
- Jakby oberwali drętwotą - odparłam.
- Jeżeli to przedsmak tego jak zareagują nasi chłopcy, to powiem wam, że już mi się podoba - dodała Lily. W wyśmienitych humorach ruszyłyśmy do Pokoju Życzeń.


Tak. Impreza trwała do samego rana. Bernadetta przypomniała sobie, że dopiero o siódmej wróciły do dormitorium, a wstały na obiad. Głowy bolały ich niemiłosiernie, w końcu cały zapas ognistej whisky poszedł w całości. Chłopców nie widziały tamtego dnia aż do kolacji, kiedy przywiał ich w końcu głód. Wyglądali okropnie, co nie uszło uwadze MacGonagall. Do dziś nie mogła zapomnieć przelotnego uśmiechu profesor, kiedy ta skończyła już wykład i na odchodne rzuciła parę kąśliwych uwag. Nie miała wątpliwości, co poprzedniego wieczoru robili jej podopieczni.
Nagle poczuła lekkie szturchnięcie.
- O czym myślisz? - usłyszała Remusa. Wahała się przez kilka sekund.
- O naszej ostatniej Nocy Duchów.
Remus na chwilę zasępił się. Marszczył czoło i patrzył właśnie w to miejsce, gdzie przed laty siedzieli i słuchali opowieści o podłożeniu błota pod gabinet Filcha.
- Miałem potem niesamowitego kaca - pokręcił lekko głową. - Żaden z nas nie mógł się ruszyć. Peter siedział jak na szpilkach. Strasznie hałasował, więc James w końcu zagroził, że zamieni go w poduszkę, jeżeli nie przestanie chrupać i ciamkać.
- Biedaczysko. James musiał go rzeczywiście mocno przerazić, skoro przestał.
- Nie był w najlepszym stanie - Lupin uśmiechnął się półgębkiem.
- Wiem coś o tym. Nie pamiętam ile wtedy wypiłam, ale jak się obudziłam myślałam, że rozsadzi mi głowę. Wtedy obiecałyśmy sobie z dziewczynami, że nigdy więcej nie pójdziemy z wami na żadną imprezę. Gdyby nie Łapa, jego zakład i to, że nas podpuszczał nie skończyłybyśmy tak. Pocieszam się faktem, że obróciło się to przeciwko niemu i miał gorzej niż my.
- W zasadzie same go sprowokowałyście.
- My?
- Kiedy Amy podwinęła spódnicę wyżej... no cóż... nie mógł się oprzeć - odparł. Kiedy Bernadetta na niego spojrzała, zobaczyła te same wesołe ogniki, które przypomniały jej tego młodego Huncwota z przeszłości. - Chociaż i tak uważam, że nie ona miała najkrótszą - po czym puścił do niej oko. Czegoś takiego w życiu się nie spodziewała!
- Wcale nie - odparła. - Musiałeś mnie z kimś pomylić.
- Hmmm. A czy to nie ty miałaś taką granatową sukienkę z koronkowymi rękawami? Krótką, do ud, z koronkową obwódką? Z całkiem głębokim wcięciem, również obszytym koronką? Nie, nie?
- Masz niezwykłą pamięć do szczegółów - odparła z kamiennym wyrazem twarzy.
- Raczej do tego, co mnie interesuje.