X : Przebaczenie

Od wyjścia z Zamku minęła długa chwila, nim Lupin stracił resztki cierpliwości.
- Dlaczego to zrobiłaś? - jego głos był spokojny, jak na kogoś w kim buzowało tyle uczuć. Zawsze był mistrzem samokontroli, przemknęło jej przez myśl. Jednak Bernadetta, która już od momentu wyjścia ze szkoły zastanawiała się nad tym, milczała, wzrok utkwiwszy w drodze przed sobą.
- Nie wiem – odrzekła w końcu. Co podkusiło ją, żeby się zgodzić? Nie powinno się rozdrapywać starych ran. Wiedziała o tym aż nazbyt dobrze. A jednak wróciła do Hogwartu. I zgodziła się na pokazanie mu rodziców. Coś było tu bardzo nie w porządku. Widać jej mądre rady były przeznaczone dla innych, bo ona nigdy się do nich nie stosowała. Westchnęła. - To chyba z poczucia winy. Gdybym wtedy nie odeszła...
- Uciekła - wpadł jej w słowo Lupin. Spojrzała na niego gniewnie.
- Dlaczego wszyscy, na Merlina, nazywacie to ucieczką? Wcale nie uciekłam!
Uczepili się jej jak rzep do ogona hipogryfa! I wszyscy nic tylko wypominają jej, że uciekła! No, dobrze. Może i spanikowała, może i.... uciekła, ale przecież nie przyzna tego przed innymi!
- Bo taka jest prawda, Bernadetto - Remus nazywał ją pełnym imieniem gdy był śmiertelnie poważny. Nienawidziła tego tonu. Miała wtedy jeszcze większe poczucie winy. Teraz cały dobry humor, który miała podczas kolacji wyparował. Była wściekła. Na siebie, na Lupina, na cały świat!
- Gówno prawda! - warknęła przyspieszając i zostawiając przyjaciela w tyle. Nie chciała widzieć tych jego smutnych oczu, pełnych litości i może nawet odrobiny zawodu. Nigdy nie chciała go rozczarować, nie chciała go zawieść, nie chciała czuć większej winy niźli już czuła. W tym momencie żałowała, że wróciła. Co ją do tego w ogóle podkusiło? Miała już nauczkę po poprzednim razie. Co się z nią stało? Uciekła! Uciekła, by znów wrócić i się torturować.
Rozejrzała się po błoniach. Nie było nikogo. Wyszeptała zaklęcie, Wierzba znieruchomiała i oboje weszli do tunelu. Remus nawet nie próbował z nią rozmawiać, wiedział, kiedy była zdenerwowana i nie chciał bardziej zaogniać sytuacji. Gdy znaleźli się w chacie, Bernadetta stanęła w drzwiach. Remus wszedł do pokoju, gdzie niegdyś obie z Lily odkryły jego sekret. Czekając aż się zacznie, zaczął ściągać ubrania; Bernadetta nie mrugnęła nawet okiem. Pamiętał co stało się, kiedy o tym zapomniał. Oboje musieli czekać aż Huncwoci wymkną się z zamku i przyniosą im nowe. Jednak nie uważał, żeby stracili czas czekając. Nie, wtedy myślał, że jej zależy. Nigdy pełnia nie sprawiła mu tyle radości co tamtego ostatniego z nią roku. Teraz patrząc na nią, zastanawiał się czy ona też to czuła. Wtedy wydawało mu się, że tak, teraz miał wątpliwości. Przez pewien czas od tamtego wydarzenia wszystko było wspaniale. Czuł, że przy niej jest jego miejsce, był wtedy chyba najszczęśliwszym wilkołakiem pod słońcem. A potem ona zaczęła się odsuwać. Nie zauważył tego w porę. Nie zastanawiał się. Aż pewnego dnia zniknęła pozostawiając przyjaciół z masą niewyjaśnionych pytań, a jego z rozerwanym sercem. Nie sądził, że zobaczy ją znowu. A zwłaszcza tutaj. Los potrafi płatać figle.
- Dlaczego wtedy odeszłaś? - nie mógł się powstrzymać.
Skąd we mnie taka odwaga, pomyślał, gdy szafirowe oczy na nim spoczęły i poczuł na plecach gęsią skórkę. Choć Bernadetta bardzo dobrze ukrywała swoją prawdziwą naturę, Lupin nigdy o niej nie zapomniał. Wiedział, że potrafi być niebezpieczna. Spojrzenie, które mu posłała zdolne było... w zasadzie sam nie wiedział. Zmrozić, spopielić, rozerwać siłą woli? Kotłowało się w nim zbyt wiele emocji, ale to właśnie wtedy była najniebezpieczniejsza.
- Chcę wiedzieć. Jednego dnia miałem cię przy sobie, a następnego zniknęłaś pozostawiając wszystkich. Dziewczyny, Huncwotów, mnie. Nikt z nas nie wiedział, co się stało. Zadawaliśmy sobie pytanie, czy to może my coś zepsuliśmy, czymś cię obraziliśmy? Zasługiwaliśmy na wyjaśnienie – rzekł gniewnie.
I w nim emocje zaczęły brać górę. Wydawało się, że ukrył je dawno temu w najgłębszej szufladzie i zapomniał, a jednak... Jej widok wszystko przypomniał. Miała klucz do jego duszy. Który sam wcisnąłem jej w ręce, pomyślał gorzko. Właśnie dlatego nie wiązał się z nikim, nie dopuszczał do siebie nikogo. Już nie raz krwawił, widząc śmierć swoich przyjaciół. Nie chciał tego znów. Było mu tak dobrze, kiedy jej nie było. Był szczęśliwy. Nieprawda, byłeś samotny. Chciałeś, żeby wrócili. Kiedy tylko w jego głowie pojawiła się taka myśl... skapitulował.
Bernadetta przypatrywała się Lupinowi. Czy miała świadomość walki jaka w nim szalała? Może.
- Przepraszam – rzekła nagle. Remus spojrzał na nią inaczej. - Nigdy tego nie chciałam. Nie chciałam się angażować, bo wiedziałam, że to nie ma przyszłości. W końcu bym cię zraniła, a tak bardzo tego nie chciałam. Codziennie powtarzałam sobie, że to skończę. Ale było mi tak dobrze. To był najlepszy czas, nawet jeżeli musieliśmy się kryć – zaśmiała się gorzko na wspomnienie ich nocnych spotkań. Po dziesiątkach lat bycia martwą, wtedy naprawdę żyła. Żyła i czuła! Każde jego spojrzenie przyprawiało ją o dreszcz. Gdy szli się spotkań, towarzyszyła jej adrenalina. Cóż to była za przygoda! Potem mina jej zrzedła. - Ale pewnego dnia obudziłam się i pomyślałam, że chcę żeby tak zostało. I przestraszyłam się. Uświadomiłam sobie, że to niemożliwe. Nie mogłam od ciebie wymagać, żebyś rzucił wszystko dla mnie. Pomyślałam, że będzie ci lepiej beze mnie, że będziesz szczęśliwszy, będziesz żył – w jej oczach zaczęły wzbierać łzy, kilka z nich potoczyło się po policzkach. Otarła je gniewnie, unikając wzroku Remusa. Nagle poczuła na twarzy jego dłoń. Zmusił ją, żeby na niego spojrzała.
- Zawsze myślałaś za dużo – rzekł. Potem jego usta znalazły się na jej. Już zapomniała jakie to uczucie. Westchnęła głośno. Po policzkach spływały jej łzy, a on całował ją czule. Ona nie pozostała bierna. Od razu poddała się, wplatając palce we wciąż gęste i miękkie włosy Remusa. Staliby tak długo, wpijając się w siebie, gdyby nie nagły krzyk Remusa. Gwałtowanie oderwał się od Bernadetty, która dopiero po chwili uświadomiła sobie, co się dzieje. Pełnia. Nagle w całym pokoju zaczęła unosić się intensywna woń potu. Remus krzywił się i krzyczał, kiedy kości zmieniały swoje położenie. Gdy twarz zmieniła się w pysk, krzyk przeszedł w wycie. Całość nie trwała dłużej niż trzy minuty i nagle na środku pokoju stał wilkołak w całej krasie. Węszył długo w powietrzu, jego oczy spoczęły na niej. Widziała jak nagle zwężają się, mięśnie gotują się do skoku. Potem jej woń dotarła do niego. Źrenice wróciły do swojego normalnego stanu, ciało się rozluźniło. Uśmiechnęła się. Wciąż była jego.
- Chodźmy zapolować – rzekła cicho i w swoim tempie wydostała się na zewnątrz, słysząc jak Remus biegł za nią.