Kolacja
była wspaniała. Smaki przywoływały Bernadetcie wspomnienia z
okresu jej szkolnych lat. Remus też był dużo weselszy. Nie
wiedziała czy za sprawą eliksiru czy jej obecności. W pewnym
momencie poczuła się jak za starych lat. Potem jednak przypomniała
sobie, że ze wszystkich została tylko ich dwójka. Starała się
jednak o tym zapomnieć i cieszyć chwilą.
Zanim
uczniowie zaczęli rozchodzić się, wszyscy wysłuchali przemowy
Dumbledore'a. Ona również miała zamiar już się żegnać.
Nagle usłyszała nad uchem głos Remusa.
-
Masz ochotę na małe wychodne? - zapytał. Zerknęła na niego.
Dzisiaj była pełnia.
-
A co z... ? - umyślnie nie dokończyła. - W zasadzie ja też muszę
dzisiaj wyjść - dodała jednak po chwili. Czuła głód. Ostatni
raz pożywiała się przed przybyciem do Hogsmeade, jakieś cztery
dni temu. Wychodne z Remusem nęciło ją. Już dawno nie
spędzili razem pełni. Kiedyś nie mogli tego robić. Zapach
Bernadetty prowokował Remusa do ataku. Później, po pewnej nocy,
kiedy wymienili się krwią, Remusowi przestało to przeszkadzać i
mogli razem polować w Zakazanym Lesie i okolicach. Przypomniała
sobie dzień, kiedy dowiedziała się kim naprawdę jest.
Razem z Lily wpadłyśmy
do Wielkiej Sali spóźnione. Dobrze, że nasza gromadka siedziała
prawie przy wyjściu, więc nasze wejście było zauważone przez
mniejszą liczbę osób. Szybko usadowiłyśmy się na swoich
miejscach.
- No, no, no. To
niecodzienny widok - odezwał się Syriusz. - Spóźniły się dwie
najbardziej punktualne czarownice. Zwykle to nasza działka, nie
Rogaś? - rzucił do Jamesa. Zgromiłam go wzrokiem. Nic sobie z tego
nie robiąc, wyszczerzył zęby. W odpowiedzi zrobiłam to samo,
błyskając wysuniętymi kłami. Bądź co bądź, robiły wrażenie.
Syriusz zadrżał delikatnie. Od czasu do czasu musiałam przypominać
mu z kim rozmawia. Taka terapia wstrząsowa dobrze mu robiła.
- Nie możesz mierzyć
się z naszą Bernie, stary - skwitował nasze zachowanie James. -
Bądź co bądź, ma z nas najostrzejsze zęby.
- I w każdej chwili mogę
cię nimi niechcący podgryźć. Gdzie będzie bolało najbardziej,
Łapko? - zapytałam z kpiącym uśmiechem na twarzy. Na tym dyskusja
się skończyła. Z braku odzewu, nałożyłam sobie kawałek ciasta.
Słodycze miały u mnie zdecydowane pierwszeństwo. Zanim jednak
zaczęłam jeść, rozejrzałam się po towarzystwie.
Siedzący obok mnie Remus
wyglądał dość niemrawo. Bez większego entuzjazmu grzebał
widelcem w swojej kolacji, mrucząc niewyraźnie, kiedy chłopcy o
coś go pytali. Szturchnęłam go lekko. Spojrzał na mnie, ale zaraz
odwrócił wzrok. Przysunęłam się do niego bliżej.
- Co jest? - szepnęłam
tak, by reszta nie słyszała. Choć nie musiałam tego robić -
Syriusz skutecznie mnie zagłuszał swoją nową opowieścią.
- Nic - odparł cicho z
wzrokiem wbitym w talerz.
- Przecież widzę.
Jesteś chory? - zapytałam. Rzeczywiście nie wyglądał dobrze.
Twarz miał szarą i napiętą. Zaczęłam się zastanawiać, czy to
jakieś przeziębienie czy może zwykłe przemęczenie. W końcu
Remus spędzał nad książkami mnóstwo czasu.
- Nic mi nie jest -
rzucił zdenerwowany. Odsunął talerz od siebie i wstał. - Nie
jestem głodny. Będę w dormitorium - rzucił do chłopaków, którzy
od razu umilkli. Patrzyłam jak Remus przygarbiony odchodzi w
kierunku wyjścia. Zastanawiałam się, czy nie pobiec za nim i nie
wytrząść z niego prawdy. Przecież widziałam, że coś się z nim
dzieje. Był chory? A może coś go gryzło? Może coś się stało,
a on nie chciał powiedzieć? A może bał się czegoś?
- Lunatyk ma rację.
Powinniśmy iść do siebie. Jeszcze nie skończyłem tego
wypracowania dla McGonagall, wścieknie się jeśli go jej nie oddam.
Choć Łapa, ty też musisz go napisać - usłyszałam Jamesa.
Spojrzałam na nich. W mojej głowie zaczęły się rodzić
wątpliwości. James nigdy się nie przejmował tym, co nauczyciele
myślą, a tym bardziej nie wychodziłby wcześniej z uczty, żeby
dokończyć wypracowanie.
Syriusz spojrzał na
niego bez zrozumienia. Chwilę później usłyszałam cichy, głuchy
dźwięk. Nagle Łapa podniósł się razem z przyjacielem.
- Taak, masz rację.
Muszę to natychmiast zrobić - rzucił szybko. - Choć, bo nie
zdążymy - Łapa złapał Jamesa za sweter i pociągnął go do
wyjścia. Żadna z nas nie zdążyła nic powiedzieć. Popatrzyłyśmy
po sobie nic nie rozumiejąc.
- Wiecie o co chodzi? -
zapytała Amy.
Lily pokręciła głową;
czoło miała zmarszczone i widać było, że głęboko się
zastanawia.
- James dziwnie się
zachował. Przecież jego nie obchodzą te wypracowania. Jeszcze
nigdy nie udało mi się go zmusić, żeby się za nie zabrał -
pokręciła jeszcze raz głową. - Oni coś kombinują.
- Też tak sądzę -
mruknęłam. - Powinnyśmy sprawdzić co się dzieje.
- Popieram – dodała
ruda; ona też zastanawiała się co jej druga połowa zamierza.
Wszyscy się ze mną zgodzili, nawet Frank, więc szybko podnieśliśmy
się z naszych miejsc i wyszliśmy z Sali. Zaczęłam się
zastanawiać, gdzie oni poszli.
- Mówili, że idą do
dormitorium. Wątpliwe, ale możemy sprawdzić - powiedziałam, gdy
znaleźliśmy się w holu.
- Nie ma sensu, żebyśmy
wszyscy tam poszli. Powinniśmy się rozdzielić - wtrąciła Alice.
Skinęłam aprobująco.
- Lily, pójdziesz ze
mną, Kiara ty z Amy, a wy dwoje razem - wskazałam na Franka i
Alice. Wszyscy zgodzili się z takim podziałem. Szybko ustaliliśmy,
kto gdzie idzie. Nam z Lily przypadły w udziału wieże.
Przypuszczaliśmy, że nasze rozrabiaki szykują jakiś kawał.
Truchtem wbiegałyśmy po dwa schodki na szczyt wież. Na samej
górze, nawet ja byłam zziajana, za to Lily wyglądała, jakby miała
zaraz zejść.
- Z-zaraz - wydyszała.
Złapała się za brzuch i schyliła, oddychając ciężko. -
K-kolka.
- Jasne - ja też
musiałam odetchnąć parę razy. Kiedy już trochę uspokoiłyśmy
oddechy, weszłyśmy na szczyt Wieży Astronomicznej. Noc była
przyjemna, rześka, choć dość chłodna.
- Tu ich nie ma -
mruknęła Lily. Obie wychyliłyśmy się za krawędź. - Nic nie
widać - dodała. Odsunęła się. Już miałyśmy wracać.
- Czekaj - rzuciłam. -
Tam ktoś jest. Szybko. Zobacz, biegnie do wierzby.
- Nic nie widzę -
powiedziała.
- Jest przy wierzbie. To
nie jedna osoba, tylko trzy! Kochanie, oto nasze zguby. Szybko,
chodź.
Pociągnęłam ją za
rękę i wybiegłyśmy z Wieży. Lily nie bardzo wiedziała gdzie
biegnę ani co chcę zrobić, a ja nie miałam czasu, żeby jej
tłumaczyć. Droga na dół była dużo szybsza i już po dwóch
minutach znalazłyśmy się w holu. Nikogo w nim na szczęście nie
było, więc ukradkiem wyszłyśmy na dwór. Potem znów biegłyśmy
przez błonia. Zatrzymałam się dopiero przy Bijącej Wierzbie.
Stosunkowo młode drzewo, miało dopiero pięć lat, a wyglądało
pięć razy starzej. Było duże i niebezpieczne. Gałęzie dosięgały
każdego kto się do niej zbliżał.
- To tutaj zniknęli.
- Jak? - zapytała Lily.
Zauważyłam, że trochę się telepie. Nie wiedziałam czy z zimna,
czy ze strachu. Znała mnie, ale... Wiedziała kim jestem, wiedziała,
że przebywanie ze mną mogłoby się źle skończyć. A jednak wciąż
tu ze mną była. Uznałam, że to chyba dobrze.
- Miałam wrażenie, że
wierzba znieruchomiała gdy do niej podeszli.
- Co? Przecież ta
roślina nigdy nie nieruchomieje. Jak to w ogóle możliwe, że tutaj
zniknęli. Może ci się wydawało?
- Nic mi się nie
wydawało - powiedziałam cicho. Wskazałam palcem. - Widzisz tam?
Dziura, tam musieli wejść - moje uważne obserwacje na coś się
jednak zdały. Lily choć mrużyła oczy jak tylko mogła, nie
widziała jej jednak. Miałyśmy tylko jedno wyjście. Tylko ja
mogłam tam wejść, nie dosięgnięta przez groźne gałęzie.
Spojrzałam na Lily.
- Ufasz mi?
- Tak - odparła bez
wahania. Poczułam pewnego rodzaju radość.
- Wejdź mi na barana i
złap się mocno. Najlepiej zamknij oczy.
- Przecież ja ciebie
załamię - odparła lekko przestraszona. Westchnęłam. Chyba jednak
zapomniała kim jestem. Jednym sprawnym ruchem posadziłam ją sobie
plecach - nie zdążyła nawet krzyknąć.
- Złap się mocno i
zamknij oczy - nakazałam. Nie wiedziałam, czy zrobiła co kazałam.
Wystartowałam od razu. Moje zmysły chodziły na najwyższych
obrotach. Musiałam unikać gałęzi, skakać i na samym końcu
przyspieszyć. Uniknęłyśmy ich cudem. Na końcu czekało nas
twarde lądowanie, bo wskoczyłam do dziury. Upadłyśmy na twardą
ziemię. Rozległo się głuche tąpnięcie i jęk.
- Żyjesz? - usłyszałam
cichy głos Lily.
- Teoretycznie nie. Ale
wszystko mnie boli, więc chyba jednak tak - jęknęłam i podniosłam
się z ziemi. Miałam rację. Rozejrzałam się. Znalazłyśmy się w
tunelu. Niskim, ciemnym i dość wąskim. Złapałam Lily za rękę.
- Jest ciemno, nie
przewrócisz się - wytłumaczyłam cicho. Ruszyłam przed siebie.
Szłyśmy kilka minut. Tunel wił się i wił, nie wiedziałam dokąd
prowadzi. W pewnym momencie usłyszałam głosy.
- Słyszałaś? -
zapytałam Lily. Pokręciła przecząco głową.
- Tam ktoś jest -
odparłam. Zaczęłam iść trochę szybciej, uważając
jednocześnie, żeby Lily się nie wywaliła. Nagle zobaczyłyśmy
smugę światła i coraz wyraźniejsze głosy. Teraz Lily także je
słyszała.
Wtedy
tunel się skończył. Pojawiły się za to drewniane schody, na
które od razu weszłyśmy. Wraz z wejściem do pomieszczenia,
zorientowałam się gdzie jesteśmy. Wrzeszcząca Chata. Głosy
dobiegały z pokoju tuż obok.
- Wytrzymaj jeszcze
chwilę Luniaczku - bez problemu rozpoznałam głos Jamesa.
Spojrzałyśmy z Lily na siebie. Ruszyłyśmy w ich kierunku,
starając się iść cicho, żeby nie narobić hałasu, co było
trudne, zważywszy na wiek desek pod naszymi stopami. Stanęłyśmy
zaraz za framugą i wyjrzałyśmy.
Cała trójka stała na
środku pokoju. James i Syriusz po obu stronach Remusa. W pewnym
momencie Lupin zaczął się zmieniać. Dopiero po chwili
zorientowałam się co widzę.
Remus był wilkołakiem.
Spojrzałam na Lily - ona też już zrozumiała. Poczułam strach o
chłopców. Wilkołaki nie lubiły towarzystwa ludzi. Bałam się, że
stanie im się jakaś krzywda. Remus pewnie też by sobie tego nie
wybaczył. Ale wołając ich zwróciłabym uwagę Remusa. W pewnym
momencie James i Syriusz wyjęli różdżki. Zastanawiałam się co
zamierzają zrobić. Wewnątrz mnie ciekawość co wykombinowali
mieszała się z chęcią ostrzeżenia ich. Jednak
Lily nie zauważyła różdżek. Nie zdążyłam jej ostrzec ani
powstrzymać.
- James uciekaj! -
wychyliła się i krzyknęła w momencie, kiedy rzucili zaklęcie,
którego nie znałam. W ostatniej chwili przed przemianą, oboje
rzucili nam przerażone spojrzenia. W tym momencie cała moja uwaga
skupiła się jednak na Remusie. Jego żółte ślepia zwróciły się
na nas. Lily pisnęła.
- Nie ruszaj się. Jeśli
zaczniesz uciekać, zaatakuje - powiedziałam cicho. Czułam, że
zaczyna się trząść. Remus zaczął się do nas zbliżać. W tym
momencie spojrzałam na chłopców, zrozumiałam co chcą zrobić
sekundę wcześniej. Z obu stron zaatakowali Lupina. Wiedziałam
dlaczego. W jednej chwili porwałam Lily, wkładając ją sobie na
plecy i pobiegłam. Nie do tunelu, a w stronę wyjścia. Nie mogłyśmy
wrócić do zamku. Jeśli prawda o Remusie doszłaby do innych
uczniów albo do ich rodziców... Nie chciałam myśleć co by się z
nim stało. Nie mogłam mu tego zrobić. Byliśmy tacy sami.
Dlatego pobiegłam do
Zakazanego Lasu. Tam nic nam nie groziło. W każdym razie ze strony
uczniów. Bo rozjuszony wilkołak był tuż za nami. W momencie gdy
wpadłam między drzewa, Lupin wyskoczył z domu. Zawył i skierował
się w naszą stronę. Tuż za nim wybiegli Rogacz w postaci jelenia
i Łapa jako pies; teraz już rozumiałam skąd te ich przezwiska.
- Trzymaj się Lily -
rzuciłam do niej. Remus jako jeden z nielicznych mógł mnie
dogonić, na moją korzyść działała jednak kilkunastosekundowa
przewaga. Zastanawiałam się czyby nie wejść na drzewo. Musiałam
jednak znaleźć mocne, które trudno byłoby mu ewentualnie
przewalić i takie na które nie mógłby się wspiąć. W końcu
znalazłam.
- Schowaj głowę -
rzuciłam znów do rudej. Nie chciałam żeby przez przypadek dostała
gałęzią w głowę i zemdlała. Trochę to trwało, ale wdrapałam
się. Zdjęłam Lily z moich pleców i posadziłam obok siebie.
Palcem pokazałam jej żeby była cicho. Dziewczyna była jednak
roztrzęsiona i ciężko oddychała. Bałam się, że nas zdradzi.
Chwilę później pod drzewem stanął Remus. Rozglądał się i
węszył w powietrzu. W tej chwili wpadło mi coś do głowy. Mogłam
go pokonać, byłam szybka i silna. Jedyne czego bałam się to, że
mógłby zaatakować Lily.
Wciąż nie odchodził. W
pewnym momencie spojrzał w górę. Miałam nadzieję, że w jego
oczach ujrzę choć odrobinę człowieczeństwa. Ale była w nich
tylko agresja i zwierzęca bezmyślność. Z drugiej strony
zauważyłam nadbiegającego Rogacza. To była jedyna szansa.
Złapałam Lily i skoczyłam z drugiej strony tuż przed Jamesa.
Posadziłam ją na jego grzbiecie. W jego oczach widziałam
inteligencję. Wiedziałam, że mnie zrozumie.
- Zabierz ją stąd. Łapa
idź z nim - rzuciłam do obojga.
- Bernie, co ty...? -
Lily nie dokończyła. James bez wahania zawrócił. Z dodatkowym
balastem biegł wolniej. Właśnie dlatego potrzebował Syriusza. Ten
jednak ociągał się i nie chciał zostawić mnie samej.
- Biegnij, jest za wolny.
Już!
Posłuchał. W tym
momencie odwróciłam się słysząc warkot za plecami. Remus stał
naprzeciwko mnie. Czy był sens mówić do niego cokolwiek? Nie
widziałam. Ale warto było spróbować.
- Remus? Słyszysz mnie?
Opanuj się!
Nie rozumiał. Rzucił
się, chcąc pobiec za Jamesem. Wyczuwał zapach Lily. Zablokowałam
drogę, nie pozwalając przejść. Warknął na mnie i zaatakował. Z
braku lepszego pomysły, złapałam go za łapę i rzuciłam o
najbliższe drzewo.
- Przepraszam Remusie.
Będziesz mnie jutro za to przeklinał - mruknęłam. Rozjuszony
wilkołak zapomniał o wcześniejszym celu. Skupił się całkowicie
na mnie i znów zaatakował. O to mi chodziło.
Wyminęłam go. Jednak
wystawione pazury zdążyły zahaczyć o moje ramię. Warknęłam,
wystawiając kły. Remus zrobił to samo. Przez chwilę zastanawiałam
się, czyby nie złamać mu czegoś. Toby go unieruchomiło. Ale bądź
co bądź był moim przyjacielem. Postanowiłam zrobić to tylko w
ostateczności. W ciągu kilku kolejnych minut oboje nabyliśmy sporo
nowych zadrapań, ja od jego pazurów, on od moich kłów. Zapach
krwi prowokował nas oboje do coraz gwałtowniejszej walki. W
ruch co chwilę szły pazury i kły. Starałam się pamiętać, że
to mój przyjaciel i nie zatracić się w walce. Obawiałam się, że
nieumyślnie mogłabym go nawet zabić.
W pewnym momencie skoczył
na mnie. Nie mając jak uciec, złapałam za jedną łapę i
ścisnęłam. Rozległ się trzask łamanej kości, Remus zawył i
opadł na ziemię. Wyszczerzyłam kły, ale
nie
otrzymałam odpowiedzi. Remus wycofał się, jego
obrażenia
były zbyt duże. Walka się
skończyła.
Zawrócił i ruszył przed siebie. Pobiegłam za nim. Lily i James
byli już pewnie niedaleko zamku, ale
wolałam
nie ryzykować. Remus jednak wrócił posłusznie do Wrzeszczącej
Chaty. Usiadł w jednym z pokoi i zaczął lizać łapę. Stanęłam
niedaleko wyjścia, w odległości gdy przestawał
na mnie warczeć. Tak przesiedzieliśmy do rana. Kiedy słońce
zaczęło wstawać, Remus zaczął się zmieniać. Gdy opadł na
podłogę zwijając się z bólu, pobiegłam do niego szybko.
Nakryłam go znalezionym kocem. Wtedy otworzył oczy.
- Bernie? Co ty tu
robisz? Dlaczego tak cholernie wszystko mnie boli? Co się stało z
twoim bokiem? I czemu jesteśmy cali we krwi? - zasypywał mnie
pytaniami.
- Przykro mi Remus. Nie
miałam wyboru. Twoja ręka i te rozcięcia to moja zasługa. Moje
rozcięcia to twoja zasługa - wyjaśniłam pomagając mu usiąść.
- Zaraz pomogę ci się uzdrowić - dodałam. Spojrzał na mnie na
wpół zdezorientowany, na wpół przerażony.
- Co się stało?
Dlaczego ty tu jesteś? Gdzie James i Syriusz? Nic nie pamiętam -
jęknął, łapiąc się za głowę.
- Remus, uspokój się.
Nic im nie jest. Byłam z tobą cały czas, a im kazałam wrócić do
zamku. Poszłyśmy za wami z Lily - zbladł kiedy o tym powiedziałam.
Spojrzał na mnie z przerażeniem. - Nic jej nie jest. Chciała
ostrzec Jamesa. Chłopcy się zmienili, zaatakowali cię, żeby dać
nam czas na ucieczkę. Pobiegłyśmy do Lasu. Wdrapałam się na
drzewo. Miałam nadzieję, że odpuścić. Ty jednak zorientowałeś
się, że jesteśmy na drzewie. Łapa i Rogacz przybyli w tym
momencie, oddałam Lily w ich ręce, żeby zabrali ją do zamku. Ja
zostałam, żebyś za nimi nie pobiegł. Swoją drogą, ostre masz te
pazury, nieźle mnie pokiereszowałeś – sama nie wyglądałam od
niego. Ubranie miałam w strzępach, rozorany cały bok, rany
ciągnęły się od pachy aż po biodro. Remus spojrzał na niego,
zbladł i wciągnął głęboko powietrze. - Rany były głębokie,
toteż trochę czasu minęło zanim zaczęły się goić.
- Bernadetta... ja... tak
cię przepraszam. Nie panuje nad sobą, nic nie pamiętam, nie
rozpoznaje nikogo jak... jak jestem - zaczął się tłumaczyć.
Przycisnęłam mu dłoń do ust.
- Cicho bądź - kłami
przecięłam sobie przedramię. Kiedy nadbiegło krwią, pozwoliłam,
żeby kilkanaście kropel poleciało na ranę na jego ręce. Resztę
przycisnęłam do ust Lupina. - Pij - nakazałam ostro. - Chyba nie
chcesz, żeby w szkole cię tak zobaczyli. Zaraz zaczęliby coś
podejrzewać - dodałam, kiedy zaczął się opierać. Chyba to do
niego przemówiło, bo przestał. Objął moją rękę swoimi dłońmi
i przytknął do nich usta. Skrzywiłam się nieznacznie. Zauważyłam,
że mniejsze rany zaczęły się goić już po kilku pierwszych
łykach. Chwilę później, usłyszałam chrzęst. Ręka wróciła na
swoje miejsce i zrosła się. W tym momencie odsunęłam go.
- Nie gniewam się. Ale
tylko za to. Bo to, że nie powiedziałeś mi o wilkołactwie nie
ujdzie ci na sucho - powiedziałam, kiedy wycierał usta. Remus
spuścił wzrok.
- Bałem się, że
odsuniecie się ode mnie. Jestem potworem.
Pokręciłam z
niedowierzaniem głową.
- Ty idioto. Jak mogłeś
tak pomyśleć? A ja to niby nie? Myślisz, że nie bałam się,
kiedy powiedziałam wam, że jestem wampirem? Bałam się i to jak
diabli. Pierwszy raz sekret poznał ktoś spoza rodziny. A ty nie
zająknąłeś się ani razu?
Wyglądał na przybitego.
- Jesteśmy tacy sami
Remus. W zasadzie, jestem jeszcze gorszym potworem od ciebie.
- Wcale nie - zaoponował.
Spojrzałam na niego.
- Żywię się krwią,
zapomniałeś? Zabijałam ludzi, bo nie umiałam się kontrolować.
Nie różnię się wcale od Voldemorta.
- Przestań - rzucił
ostro. - On zabija dla przyjemności. Bo to lubi. Ty żeby przeżyć.
To dwie zupełnie inne rzeczy.
- W takim razie ty także
przestań nazywać siebie potworem - wycelowałam w niego palec.
Spojrzał na mnie i wiedziałam, że wygrałam. Nagle zdałam sobie
sprawę, że siedzimy bardzo blisko siebie. W zasadzie ramię w
ramię, twarz przy twarzy. Czułam zapach jego krwi. Zakręciło mi
się od niej w głowie. Miałam już się odsunąć, bałam się, że
przy takiej ilości nie zdołam się opanować, zwłaszcza, że
jestem osłabiona. Jednak w tym momencie Lupin zrobił coś, co
kompletnie zbiło mnie z pantałyku. Wyciągnął dłoń, myślałam,
że mam coś na twarzy. On jednak pogłaskał mnie po policzku. Kiedy
oderwał rękę, palce miał całe w mojej krwi. Nie przewidziałam
tego, co chciał zrobić, inaczej bym go powstrzymała. Sięgnął do
ust i rozsmarował na nich krew, po czym zbliżył się. Woń dotarła
do moich nozdrzy, wołała mnie do siebie. Mimowolnie przybliżyłam
się do niego. W tym momencie jego usta spoczęły na moich. Czy tak
to sobie wyobrażałam? Nigdy w życiu! Poczułam na nich moją krew.
Wyciągnęłam koniuszek języka, by ją zlizać. Remus pogrywał
niebezpiecznie. Jeden jego zły ruch dzielił mnie od rzucenia się
na niego. Mój język wciąż był na jego ustach, kiedy, specjalnie
lub przez przypadek, ugryzł mnie w niego lekko, na co syknęłam
ostrzegawczo, po czym jego zęby zjechały i przygryzł sobie wargę.
Nie wytrzymałam. Wpiłam się w jego usta. Wyssałam te kilkanaście
kropel, które się pojawiły. Później jego język zaczął tańczyć
z moim. Nie byłam w stanie myśleć. Wszystkie moje zmysły
zwariowały. Poczułam na ciele ręce Lupina, który przysunął mnie
do siebie bliżej. Zostawił moje usta zszedł na moją szyję,
obsypując ją pocałunkami i delikatnie zahaczając i przygryzając
zębami wrażliwą skórę. Zamknęłam oczy z rozkoszy, wplątując
palce w jego włosy.
- Remus, my... nie... nie
powinniśmy... to... - reszta moich protestów zniknęła pod naporem
jego ust, które znów połączyły się z moimi. Były rozpalone,
agresywne, wymagające. Przytłaczały mnie. Nie wiedziałam co się
z nim stało. Czyżby wciąż jakaś jego część była pod wpływem
jakiegoś zwierzęcego instynktu? Czy moja krew to spowodowała? Nie
myślałam. Nie obchodziło mnie, co stanie się później. Nie
myślałam wtedy o konsekwencjach. O tym, czy nasza przyjaźń
przetrwa. Jak wpłynie na nas to, co zrobiliśmy. Czy nie będę znów
cierpiała, kiedy to się skończy. Nie myślałam. Po prostu mu się
oddałam.
Kiedy obudziłam się
obok niego, byłam na podłodze, przykryta kocem. Ręce Remusa
obejmowały mnie i nie pozwalały uciec. Słyszałam jego oddech.
Spokojny, miarowy. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co właśnie
zrobiliśmy. Ale czy czułam wstyd? Poczucie winy? Jakąśkolwiek
negatywną emocję? Może przez chwilę. Później przypomniałam
sobie jak się czułam, będąc w jego ramionach. I poczułam się
szczęśliwa, jak chyba nigdy dotąd. Ruszyłam się delikatnie. To
od razu obudziło Remusa. Spojrzał na mnie zaspanym wzrokiem.
- Dzień dobry -
powiedział cicho, uśmiechając się do mnie szeroko.
- Dzień dobry -
odparłam. Później zamilkłam.
- Żałujesz? -
usłyszałam nagle. Znów na niego spojrzałam. Wyglądał
śmiertelnie poważnie. Wiedziałam, że tak też traktował mnie i
to co było za nami. I być może... przed nami. Czy mogłam mu
skłamać? Nigdy.
- Nie. Zastanawiam się,
co teraz będzie. Czy to przetrwamy. Może się boję. Ale nie żałuję
- pokręciłam głową. Jego twarz znów rozświetlił uśmiech,
kiedy odgarnął mi z twarzy jeden z kruczoczarnych kosmyków.
- Ja też nie.
Tego dnia, czekała nas
jeszcze poważna rozmowa z dziewczynami i resztą Huncwotów. Ale
teraz postanowiliśmy nie zwracać na to uwagi i cieszyć się tymi
kilkoma ukradzionymi chwilami.
Bernadetta
wspominając tę noc i ten poranek... sama nie wiedziała co czuje.
Wtedy Remus był młody, świeżo po pełni, kiedy jeszcze targały
nim zwierzęce instynkty. Oboje kierowali się wtedy instynktami, ona
nie była lepsza. Później wiele myślała o tamtym dniu, ale kiedy
odeszła, wszystkie wspomnienia szczelnie zamknęła. Nie spodziewała
się, że znów tu wróci. I że on tu będzie. To prawda, że czuła
coś do niego, jeszcze przed wydarzeniami w chacie. Ale zwykle to
ukrywała. Nie mieli przyszłości. Nie mogli jej mieć, skoro jej
życie było dużo dłuższe i nie mogła mu dać pełnej rodziny.
Ale... nikt nie kazał im wiązać się na zawsze. Jedna noc. Toby
wystarczyło. Chyba.
-
W porządku, chodźmy - odparła, starając się powstrzymać emocje.
Zastanawiała się, czy Lupin domyślał się, o czym przed chwilą
myślała. Jednocześnie miała nadzieję, że tak i nie. Ruszyli do
wyjścia razem. Wyszli już z Wielkiej Sali, kiedy usłyszała swoje
imię.
Odwróciła
się. Tuż za nią, w niewielkiej odległości był Harry. To on
wymówił jej imię. Spojrzała na niego pytająco, gdy znalazł się
tuż obok niej. Wyglądał na speszonego, jakby nie wiedział od
czego ma zacząć i co powiedzieć, żeby jej nie urazić.
-
Harry? Mogę ci w czymś pomóc? - zapytała. Wziął głęboki
oddech. Sięgnął ręką i identycznym ruchem jak jego ojciec
zmierzwił czarną czuprynę.
-
No więc... Ty znałaś moich rodziców, prawda?
-
Tak.
-
Czy... czy mogłabyś mi o nich opowiedzieć? Ja... chciałbym ich
poznać. Chociaż w ten sposób - dodał cicho. Czy mogła mu
odmówić? Tej jednej rzeczy, która mogła mu choć przez chwilę
zwrócić rodziców? Nie mogła, kiedy zza Jamesowych okularów
patrzyły na nią oczy Lily.
-
Spotkajmy się jutro w wieży Astronomiczej, po śniadaniu – rzekła
po długiej chwili namysłu, po czym odwróciła się i ruszyła z
Lupinem.
***
Hej, jak znajdę czas, obiecuje przeczytać wszystkie rozdziały i ubolewam, że nie mogę zrobić tego od razu, ale niestety. Chciałam tylko zapytać, czy główna bohaterka urodziła się w 1690, czy to błąd i miało być 1960 ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńRozumiem, też często brak mi czasu :) Jednakże miło mi, że chcesz czytać. I nie, to nie jest błąd, Bernadetta urodziła się w 1690 roku, choć zbieg dat był nieumyślny, dopiero kilka dni temu zauważyłam.
UsuńRównież pozdrawiam, Odi :)