Od
wyjścia z Zamku minęła długa chwila, nim Lupin stracił resztki
cierpliwości.
-
Dlaczego to zrobiłaś? - jego głos był spokojny, jak na kogoś w
kim buzowało tyle uczuć. Zawsze był mistrzem samokontroli,
przemknęło jej przez myśl.
Jednak Bernadetta, która już od momentu wyjścia ze szkoły
zastanawiała się nad tym, milczała, wzrok utkwiwszy w drodze przed
sobą.
-
Nie wiem – odrzekła w końcu. Co podkusiło ją, żeby się
zgodzić? Nie powinno się rozdrapywać starych ran. Wiedziała o tym
aż nazbyt dobrze. A jednak wróciła do Hogwartu. I zgodziła się
na pokazanie mu rodziców. Coś było tu bardzo nie w porządku.
Widać jej mądre rady były przeznaczone dla innych, bo ona nigdy
się do nich nie stosowała. Westchnęła. - To chyba z poczucia
winy. Gdybym wtedy nie odeszła...
-
Uciekła - wpadł jej w słowo Lupin. Spojrzała na niego gniewnie.
-
Dlaczego wszyscy, na Merlina, nazywacie to ucieczką? Wcale nie
uciekłam!
Uczepili
się jej jak rzep do ogona hipogryfa! I wszyscy nic tylko wypominają
jej, że uciekła! No, dobrze. Może i spanikowała, może i....
uciekła, ale przecież nie przyzna tego przed innymi!
-
Bo taka jest prawda, Bernadetto - Remus nazywał ją pełnym imieniem
gdy był śmiertelnie poważny. Nienawidziła tego tonu. Miała wtedy
jeszcze większe poczucie winy. Teraz cały dobry humor, który miała
podczas kolacji wyparował. Była wściekła. Na siebie, na Lupina,
na cały świat!
-
Gówno prawda! - warknęła przyspieszając i zostawiając
przyjaciela w tyle. Nie chciała widzieć tych jego smutnych oczu,
pełnych litości i może nawet odrobiny zawodu. Nigdy nie chciała
go rozczarować, nie chciała go zawieść, nie chciała czuć
większej winy niźli już czuła. W tym momencie żałowała, że
wróciła. Co ją do tego w ogóle podkusiło? Miała już nauczkę
po poprzednim razie. Co się z nią stało? Uciekła! Uciekła, by
znów wrócić i się torturować.
Rozejrzała
się po błoniach. Nie było nikogo. Wyszeptała zaklęcie, Wierzba
znieruchomiała i oboje weszli do tunelu. Remus nawet nie próbował
z nią rozmawiać, wiedział, kiedy była zdenerwowana i nie chciał
bardziej zaogniać sytuacji. Gdy znaleźli się w chacie, Bernadetta
stanęła w drzwiach. Remus wszedł do pokoju, gdzie niegdyś obie z
Lily odkryły jego sekret. Czekając aż się zacznie, zaczął
ściągać ubrania; Bernadetta nie mrugnęła nawet okiem. Pamiętał
co stało się, kiedy o tym zapomniał. Oboje musieli czekać aż
Huncwoci wymkną się z zamku i przyniosą im nowe. Jednak nie
uważał, żeby stracili czas czekając. Nie, wtedy myślał, że jej
zależy. Nigdy pełnia nie sprawiła mu tyle radości co tamtego
ostatniego z nią roku. Teraz patrząc na nią, zastanawiał się czy
ona też to czuła. Wtedy wydawało mu się, że tak, teraz miał
wątpliwości. Przez pewien czas od tamtego wydarzenia wszystko było
wspaniale. Czuł, że przy niej jest jego miejsce, był wtedy chyba
najszczęśliwszym wilkołakiem pod słońcem. A potem ona zaczęła
się odsuwać. Nie zauważył tego w porę. Nie zastanawiał się. Aż
pewnego dnia zniknęła pozostawiając przyjaciół z masą
niewyjaśnionych pytań, a jego z rozerwanym sercem. Nie sądził, że
zobaczy ją znowu. A zwłaszcza tutaj. Los potrafi płatać figle.
- Dlaczego wtedy odeszłaś?
- nie mógł się powstrzymać.
Skąd we mnie taka
odwaga, pomyślał, gdy szafirowe oczy na nim spoczęły i poczuł
na plecach gęsią skórkę. Choć Bernadetta bardzo dobrze ukrywała
swoją prawdziwą naturę, Lupin nigdy o niej nie zapomniał.
Wiedział, że potrafi być niebezpieczna. Spojrzenie, które mu
posłała zdolne było... w zasadzie sam nie wiedział. Zmrozić,
spopielić, rozerwać siłą woli? Kotłowało się w nim zbyt wiele
emocji, ale to właśnie wtedy była najniebezpieczniejsza.
- Chcę wiedzieć. Jednego
dnia miałem cię przy sobie, a następnego zniknęłaś
pozostawiając wszystkich. Dziewczyny, Huncwotów, mnie. Nikt z nas
nie wiedział, co się stało. Zadawaliśmy sobie pytanie, czy to
może my coś zepsuliśmy, czymś cię obraziliśmy? Zasługiwaliśmy
na wyjaśnienie – rzekł gniewnie.
I w nim emocje zaczęły
brać górę. Wydawało się, że ukrył je dawno temu w najgłębszej
szufladzie i zapomniał, a jednak... Jej widok wszystko przypomniał.
Miała klucz do jego duszy. Który sam wcisnąłem jej w ręce,
pomyślał gorzko. Właśnie dlatego nie wiązał się z nikim, nie
dopuszczał do siebie nikogo. Już nie raz krwawił, widząc śmierć
swoich przyjaciół. Nie chciał tego znów. Było mu tak dobrze,
kiedy jej nie było. Był szczęśliwy. Nieprawda, byłeś
samotny. Chciałeś, żeby wrócili. Kiedy tylko w jego głowie
pojawiła się taka myśl... skapitulował.
Bernadetta
przypatrywała się Lupinowi. Czy miała świadomość walki jaka w
nim szalała? Może.
-
Przepraszam – rzekła nagle. Remus spojrzał na nią inaczej. -
Nigdy tego nie chciałam. Nie chciałam się angażować, bo
wiedziałam, że to nie ma przyszłości. W końcu bym cię zraniła,
a tak bardzo tego nie chciałam. Codziennie
powtarzałam sobie, że to skończę. Ale
było mi tak dobrze. To był najlepszy
czas, nawet jeżeli musieliśmy się kryć – zaśmiała się gorzko
na wspomnienie ich nocnych spotkań. Po dziesiątkach lat bycia
martwą, wtedy naprawdę żyła. Żyła i czuła! Każde jego
spojrzenie przyprawiało ją o dreszcz. Gdy szli się spotkań,
towarzyszyła jej adrenalina. Cóż to była za przygoda! Potem mina
jej zrzedła. - Ale pewnego dnia obudziłam się i pomyślałam, że
chcę żeby tak zostało. I przestraszyłam się. Uświadomiłam
sobie, że to niemożliwe. Nie mogłam od ciebie wymagać, żebyś
rzucił wszystko dla mnie. Pomyślałam, że będzie ci lepiej beze
mnie, że będziesz szczęśliwszy, będziesz żył – w jej oczach
zaczęły wzbierać łzy, kilka z nich potoczyło się po policzkach.
Otarła je gniewnie, unikając wzroku Remusa. Nagle poczuła na
twarzy jego dłoń. Zmusił ją, żeby na niego spojrzała.
-
Zawsze myślałaś za dużo – rzekł. Potem jego usta znalazły się
na jej. Już zapomniała jakie to uczucie. Westchnęła głośno. Po
policzkach spływały jej łzy, a on całował ją czule. Ona nie
pozostała bierna. Od razu poddała się, wplatając palce we wciąż
gęste i miękkie włosy Remusa. Staliby
tak długo, wpijając się w siebie, gdyby nie nagły krzyk Remusa.
Gwałtowanie oderwał się od Bernadetty, która dopiero po chwili
uświadomiła sobie, co się dzieje. Pełnia. Nagle w całym pokoju
zaczęła unosić się intensywna woń potu. Remus krzywił się i
krzyczał, kiedy kości zmieniały swoje położenie. Gdy twarz
zmieniła się w pysk, krzyk przeszedł w wycie. Całość nie trwała
dłużej niż trzy minuty i nagle na środku pokoju stał wilkołak
w całej krasie. Węszył długo w powietrzu, jego oczy spoczęły na
niej. Widziała jak nagle zwężają się, mięśnie gotują się do
skoku. Potem
jej woń dotarła do niego. Źrenice wróciły do swojego normalnego
stanu, ciało się rozluźniło.
Uśmiechnęła się. Wciąż była jego.
-
Chodźmy zapolować – rzekła cicho i w swoim tempie wydostała się
na zewnątrz, słysząc jak Remus biegł za nią.