VII : Noc Duchów cz. 1

Od godziny siedziała już w swoim pokoju, kiedy przez otwarte okno wleciała szara sowa. Bernadetta sięgnęła po kopertę przyczepioną do jej nóżki. Otworzyła klatkę i sowa usadowiła się koło śpiącego puchacza czarownicy. Widząc swoje imię napisane znajomym, pochyłym pismem podniosła brew zaciekawiona. Wyjęła list i zaczęła czytać:


Panno Fortuny,
Dziś Noc Duchów, dlatego zgodnie z tradycją w szkole Hogwart odbędzie się świąteczna kolacja. Mam nadzieję, że zechce Pani przyjąć moje zaproszenie i zaszczyci nas po raz kolejny swoją obecnością na uczcie. Myślę, że zdołalibyśmy porozmawiać na osobności. Domyślam się, że ma Pani wiele pytań, które niezręcznie było zadać przy Pani dawnych przyjaciołach.
Mam nadzieję, że ujrzę Panią dzisiaj przy naszym stole.
Z wyrazami szacunku,
Albus Dumbledore


Bernadetta włożyła zaproszenie z powrotem do koperty. Jak zwykle kiedy się zastanawiała, stukała delikatnie palcem o wargę. Nie musiała długo myśleć; spędzenie jeszcze raz Nocy Duchów w Hogwarcie wystarczająco do niej przemawiało, choć oczywiście, chciała porozmawiać z Dyrektorem. Spojrzała na zegar. Było później niż przypuszczała. Uznała, że jeżeli szybko się przebierze i od razu wyjdzie, nie będzie musiała się śpieszyć i zdąży porozmawiać z Albusem jeszcze przed ucztą. Podeszła do kufra i zdjęła z niego rudą kocicę. Zwierzę miauknęło z niezadowolenia i ułożyło się na poduszce. Bernadetta wyjęła tymczasem granatową szatę i szybko się przebrała. Włożyła różdżkę do kieszeni peleryny i wyszła. Na dole natknęła się na Rosmertę.
- Wychodzisz? - zagaiła kobieta.
- Do zamku. Dziś Noc Duchów - odparła. - Nie wracam dziś na noc, więc nie czekaj z zamknięciem - powiedziała.
- A czemuż to?
- Muszę uzupełnić zapasy - Bernadetta błysnęła zębami. Poczuła lekką satysfakcję, że kobieta wzdrygnęła się. - Nie martw się. Nie zamierzam polować na któregoś z twoich klientów.
- Nie drażnij się ze mną - Rosmerta pogroziła jej palcem. Obie jednak bardzo dobrze wiedziały, że jeśli już, to ona powinna obawiać się tej dziewczyny o szafirowych oczach, a nie odwrotnie.
Bernadetta wyszła z baru i skierowała się drogą do zamku. Nie szła długo. Po dziesięciu minutach doszła do bramy, której strzegło dwóch dementorów. Przechodząc koło nich, nawet ona poczuła się przygnębiona i nieszczęśliwa. Dlatego przyspieszyła kroku, aby szybciej oddalić się od zakapturzonych postaci. Kiedy była niedaleko Bijącej Wierzby wydawało jej się, że coś słyszała. Jakiś pomruk, trzask gałązki. Stanęła w pewnej odległości i uważnie skupiała się na ciemności. Nic jednak nie dojrzała, więc wzruszyła tylko ramionami i ruszyła dalej. Do zamku, jak zauważyła, wracali już uczniowie z Hogsmead. Będąc już w środku, zajrzała do Wielkiej Sali. Była tam już świąteczna dekoracja, kręcili się też nielicznie uczniowie, ale dyrektora nie było. Wspięła się więc na górę do posągu gargulca i wymówiła hasło, które rano zasłyszała u Remusa. Posąg odwrócił się, ukazując ukryte schody, które zaniosły ją na górę. Zapukała do drzwi i weszła, usłyszawszy zaproszenie.
- Panna Fortuny. Cieszę się, że jednak skorzystała pani z mojego zaproszenia - Dumbledore stał przy oknie kiedy weszła.
- Trudno odmówić wybornej kolacji w Noc duchów - odparła.
Dziewczyna rozejrzała się wokoło. Wzrokiem udało jej się odnaleźć porter dyrektora urzędującego w Hogwarcie, kiedy była małą dziewczynką. Profesora Viridiana lubiła niezmiernie.
- Wiele razy lądowałam w tym gabinecie w swoich szkolnych latach - podzieliła się z Dumbledore'em swoimi myślami. Usłyszała cichy chichot dyrektora.
- W których?
- W pierwszych. Wtedy jeszcze żyłam innym życiem. Beztroskim. Profesor Viridian nigdy nie szczędził mi swoich pasjonujących wykładów. Zawsze mnie to zdumiewało ile ma ich w zanadrzu, a trzeba pamiętać, że często tu gościłam. Nawet w swoim ostatnim roku mnie nie zawiódł; pewnego razu huknął na mnie tak, a był już wtedy chodzącym trupem, że pamiętam, pierwszy raz wtedy naprawdę się przestraszyłam. To był jeden, jedyny raz gdy na mnie krzyknął - westchnęła. Odkąd wróciła do Hogwartu, zauważyła w sobie zmianę. Działo się z nią to samo, co dwadzieścia lat temu, gdy poznała Huncwotów. Gdy wróciła do Hogwartu. Kiedy była z dala od niego, nie dawała się tak ponieść emocjom, nie była taka sentymentalna. Tutaj wszystko się zmieniało, ona się zmieniała. Stare rany, stare więzy, wspomnienia - wszystko szczelnie zamknięte, tutaj powracało.
- To chyba dlatego tak chętnie zaprzyjaźniłam z Huncwotami. Zawsze uwielbiałam psocić. Nawet Irytek czuł przede mną respekt - zachichotała. Usłyszała, że dyrektor robi to samo. Odwróciła się od portretu śpiącego Vindicusa Viridiana i usiadła na krześle. - Słucham Dumbledore.
Dyrektor przestał się uśmiechać. Wolno przeszedł do swojego fotela i usiadł w nim. Bardzo długo nic nie mówił, skubiąc jedynie swoją brodę i patrząc w rant biurka. Bernadetta jednak czekała cierpliwie, co ją samą wprawiło w zdumienie. Nie należała do cierpliwych osób i nawet stulecia nie zdołały tego zmienić.
- Nie bardzo wiem, co chcesz wiedzieć. Nie wiem od czego zacząć - powiedział w końcu.
- Może od początku. Kto ich zdradził Voldemortowi? - poczuła złośliwą satysfakcję, gdy Dumbledore wlepił wzrok w jeden punkt i nie patrząc na nią, odpowiedział.
- Nie wiem.
- Mnie nie tak łatwo oszukać Dumbledore. Skłamał pan Jamesowi. Ja żądam prawdy. Kto zdradził przepowiednię? - powtórzyła dobitniej. Dumbledore westchnął.
- To prawda, nie łatwo cię oszukać. Ale akurat na to pytanie nie dostaniesz ode mnie odpowiedzi.
W mgnieniu oka Bernadetta znalazła się przy dyrektorze. Złapała go za włosy i odchyliła jego głowę do tyłu, odsłaniając szyję starca, gdzie wyraźnie widać było pulsującą żyłę.
- Uważaj dyrektorze - wyszeptała. - Chyba zapominasz z kim rozmawiasz. Kiedy pytam, oczekuje odpowiedzi.
Ze zdziwieniem zauważyła, że Dumbledore pozostał spokojny. Rozsierdziło ją to jeszcze bardziej. Jeśli chciała, potrafiła być straszna. Potrafiła wzbudzać przerażenie. Fakt, że ktoś się jej nie bał, dowodził, że chyba zbyt rzadko pokazywała swoją prawdziwą naturę. Niektórzy zapominali przez to z kim mają do czynienia.
- Nie powiem ci, obiecałem, że nikomu nie zdradzę. Nie zrobię tego, choćbyś miała mnie zabić - odparł spokojnym, cichym tonem Albus. Bernadetta wykrzywiła twarz w grymasie. Puściła jednak mężczyznę i wolno wróciła na swoje miejsce. Uważnie patrzyła, jak dyrektor rozmasowuje szyje. Uznała, że bardzo dobrze zrobiła. To mu przypomni, że z Fortuny się nie zadziera. Jej twarz nie zdradzała nic, kiedy na nią spojrzał.
- Czy masz jakieś inne pytanie?
- Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił? Dlaczego ty mnie nie zawiadomiłeś? - zapytała.
- Dlaczego twoi przyjaciel cię nie zawiadomili? Na to pytanie nie znam odpowiedzi. Ale ja nie zawiadomiłem cię z prostych przyczyn. Trzy lata to dużo czasu. Nie miałem pewności, czy nie przyłączyłaś się do Voldemorta. To były niebezpieczne czasy. Każdy z przyjaciela, mógł się stać wrogiem.
- Dlaczego nic nie zrobiłeś, gdy złapano Syriusza? Przecież wiesz, że nigdy by nie zdradził Jamesa.
- Nie mogłem nic zrobić. Na miejscu znaleźli dowody, świadków. Moje tłumaczenia, że pan Black nigdy nie zdradziłby przyjaciół pozostawały bez odzewu - widać było, że i on czuł się winny, że nie mógł nic więcej zrobić. Że nie mógł uratować choć jednego.
- Dlaczego myśleli, że Remus ich zdradził?
- O to musisz zapytać pana Lupina.
Nagle rozległ się dźwięk. Dumbledore podniósł głowę.
- Niestety na razie musimy przerwać naszą rozmowę. Zapraszam panią do Wielkiej Sali na świąteczną kolację.